Kobieca załamka

Mam dość tego, że wszyscy traktują mnie jako twardą kobietę. Gdy mówię, że mam zły dzień, w odpowiedzi słyszę: „Jak to? Ty? Przecież to niemożliwe”. Gdy wracam po urlopie i mówię, że mam depresję pourlopową, kręcą głową z niedowierzaniem. Gdy mówię, że czuję się zdołowana i źle…

A tymczasem moje oczy ciągle wilgotnieją, żołądek mam ściśnięty, byle głos chłopaka czy pytanie szefa doprowadza mnie do szewskiej pasji. Chcę walnąć drzwiami i wyjść. Najgorsze jest to, że nie umiem wyjść z roli. Zamiast pokazać innym moją depresyjną twarz, opuchniętą, pozbawioną makijażu, wbić w nich moje matowe spojrzenie spowodowane brakiem sił witalnych, bo od dwóch dni nie jadłam, gram swoją rolę dalej. Tylko czasami dopada mnie to „prawdziwe” uczucie, idę i zamykam się do łazienki i siedząc długo na tronie, daję upust swoim frustracjom. I brakuje mi tego, że ktoś się zainteresuje, zapuka do drzwi tej nieszczęsnej łazienki i zapyta, czy wszystko ze mną OK…

Bo czasami w kiblu spuszczam trochę więcej niż tylko klocka.