3 dni po, czyli moje wrażenia po konferencji I Love Marketing

konferencja i love marketing

1 marca 2016 w warszawskich Złotych Tarasach odbyła się konferencja I ❤ Marketing z udziałem 18 prelegentów z zakresu szeroko pojętego marketingu internetowego. Brałam w niej udział, ale jako widz i pochłaniacz wiedzy, szukający inspiracji. Pokrótce spisałam moje wrażenia.

Kalendarz marketera jest bezlitosny. Co chwilę w Polsce odbywają się konferencje, na których sama osobiście chciałabym bardzo być. O niektórych nawet się nie dowiaduję (chyba, że po fakcie). Jeśli jest poruszana tematyka social mediów, ePR, SEO, brandingu, to po prostu chcę w takim wydarzeniu wziąć udział. To chciejstwo rzadko jednak przekuwam w realną obecność. Dlaczego? Dlatego, że większość z tych imprez tak naprawdę nie wnosi nic nowego, a i wkurwia mnie niemiłosiernie, jak płacę za konferencję, na której chamsko sprzedawany jest mi produkt występujących. Okej, rozumiem nawiązania, bo w końcu na czymś trzeba oprzeć swoją prezentację, ale jeśli ona ma charakter jawnie promocyjny, to ogarnia mnie wkurw.

A tak niestety wygląda większość konferencji, nawet tych płatnych.

Dlatego cenię sobie te, które poruszają tematy mnie interesujące i nie bazują szczególnie na produkcie czy ofercie firmy, z ramienia której prelegent występuje. Takim właśnie wydarzeniem od początku wydawało mi się I ❤ Marketing. Z prostej przyczyny – sami o tym wprost napisali na swojej stronie:

Zero prezentacji sprzedażowych – płacimy trenerom za wysokiej jakości content, a wysokość wynagrodzeń zależy od Twojej oceny = RYWALIZACJA I SAME MERYTORYCZNE PREZENTACJE (za: Sprawny Marketing)

Do tego dochodzi grywalizacja. Co to takiego? To po prostu rywalizacja między prelegentami o uwagę swoich słuchaczy, którzy ostatecznie ich oceniają. Ci ocenieni najlepiej mieli dostać nagrody, a nagroda to kasa – nie ma chyba lepszego motywatora?

Same wystąpienia miały trwać nie więcej niż 20 minut i mimo że wiem, że w 20 minutach za wiele nie można przekazać, zdecydowałam, że to będzie TA konferencja, w której udział chcę wziąć. A już dawno sobie postanowiłam, że konferencje płatne ograniczam do dwóch w roku.

Dlaczego wybieram tylko dwie konferencje płatne w roku?

Przyczyna jest taka, że i tak za wiele z nich nie wyciągam, a mi bardziej chodzi przede wszystkim o poczucie, że jestem branżowcem i należę do jakiejś społeczności. Na takie imprezy w końcu rzadko przychodzą nowicjusze, no, chyba że stażyści są wysyłani z firm, a potem są z tego rozliczani (współczuję…). Dochodzi do tego fakt, że po prostu jest to dla mnie ugruntowanie wiedzy i przekonanie się, że jakąś tam wiedzę z marketingu on-line posiadam. A to mój konik. Tak czuję i tak sobie na nim „patataję” w codziennym życiu zawodowym.

Ograniczenie do maks dwóch to również zwykła oszczędność finansowa i czasowa. Za I ❤ Marketing zapłaciłam 370 zł netto. Potem, zapisując się na szkolenia ze Sprawnego Marketingu w dniu konferencji, można było tę kwotę odliczyć od kosztu szkolenia (czyli rabat w wysokości kosztu konferencji). Fajna sprawa w sumie, ale nie skorzystałam.

Oszczędność finansowa wynika również z tego, że wielu prelegentów i tak daje swoje złote rady za darmo na wszelkich TED-ach, webinarach, blogach czy udzielając się aktywnie w social mediach. Właściwie na takich spotkaniach mało kto zaskakuje, mówiąc o czymś, czegoś już wcześniej w mediach społecznościowych czy na stronie www nie poruszył. Wystarczy być na bieżąco i mieć swoich ulubionych mędrców internetu, a się w branżuni odnajdzie.

Dobra, dość o mnie. Czas przejść do wrażeń po samej konferencji.

Wrażenia po konferencji

Na spisywanie wrażeń z konferencji wpadłam dopiero w połowie, kiedy bycie gąbką, do której wtłaczana jest jakaś tam wiedza, mnie znudziło, a i scrollowanie fejsa nie przynosiło już upragnionej rozrywki. Spisując moje wrażenia na bieżąco, zdałam sobie sprawę, że wiele z wcześniejszych prezentacji nie pamiętam. Ba! Nie pamiętam samych występujących. Hmm… a raczej się nie zdrzemnęłam. Widocznie nie przykuli mojej uwagi na tyle, bym ich zanotowała w pamięci, stąd też niektóre retrospekcje na temat pierwszych prezentacji bazują na mglistych ich wspomnieniach.

Liczby:

  • 18 prelegentów
  • 18 minut na prezentację (skrupulatne pilnowanie, żeby to na pewno nie było więcej niż 20 minut)
  • 788 uczestników
  • 200-250 osób oddało swoje głosy w aplikacji mobilnej na prelegentów
  • 8 godzin trwania konferencji

Miejsce. Lepszego miejsca nie mogłabym sobie wymarzyć. Wszystko odbywało się w Multikinie w największej sali. Jako ślepy człowiek, zasiadłam wygodnie w szerokim fotelu, z ulgą odnotowując, że ekran widzę nawet bez okularów. Z projektora puszczone na sufit napisy „I Love Marketing” i tam jakieś wzorki – nadawało to bardzo dobrego klimatu. Oświetlenie super, nagłośnienie nie zawiodło (chociaż niektórych prelegentów było słabiej słuchać, a i niektórzy narzekali na reflektor świecący im prosto w twarz – no, dzięki temu byli ładnie oświetlonym punktem na scenie).

Dojazd mega wygodny. Sama przybyłam do Warszawy dzień wcześniej i wyjechałam dzień później ze względów towarzyskich, ale osoby spoza Wawy nie miały absolutnie problemu z odnalezieniem miejsca czy zaparkowaniem samochodu. Wszystko przecież kręciło się wokół Dworca Centralnego.

Ocena wybranych prezentacji

Paweł Sala „Jak automatyzacja e-mail marketingu może zrewolucjonizować Twoją komunikację z klientem?” oraz Jakub Cyran „Czy marketing automation to narzędzie bez rozumu”. Obaj panowie nieszczególnie zapadli mi w pamięć, ale ich prezentacje już tak. Wprawdzie przedstawiały podstawy, ale w sposób tak konsumpcyjny, że nawet ja, która już się tym tematem objadłam, z chęcią jeszcze raz się nim objadałam. Konkrety, przykłady, brak zbędnego pierdolenia – to lubię, a dochodzi do tego, że prezentacje idealnie się uzupełniały. Nawet laik na pewno w końcu zrozumiał, o co w tej całej automatyzacji treści chodzi i że naprawdę nie ma się czego bać. Oczywiście na wielki plus podawanie antyprzykładów ku uciesze całej sali (np. screen z maila do niejakiego pana Łukasza z rekomendacją kremu na cellulitis). Jeśli miałabym jednak wskazać championa w tej tematyce, to bezapelacyjnie był nim Paweł Sala (w końcu zajął drugie miejsce), który właśnie miał to, czego się poszukuje w mówcy – rzeczowość, dynamizm, rzetelność i dużo, dużo przykładów zastosowań marketingu automatycznego.

Cezary Lech „Content marketing, share’y i wirusowe treści w trudnej branży” od początku konsekwentnie trzymał się jednej tematyki: kabin sanitarnych (te ścianki-przedziałki w kiblach). Opowiedział historię, skąd ta tematyka (oczywiście historia rodzinna i nawiązania do Laski z „Chłopaki nie płaczą”, którego ojciec był królem sedesów). Prezentacja omawiana była w sposób żartobliwy, ale konkretny. Konkretne przykłady, zastosowane działania marketingowe, podejście. Takie prezentacje bazujące na jednym „kejsie” są niezwykle zjadliwie, bo wszystkie liczby czy problemy, jakie się pojawiły, od razu można odnieść do branży i konkretnej sytuacji.

Przykładem świetnej prezentacji i kontaktu z widzami była dla mnie pani Monika Mikowska – najlepsza dla mnie kobieca reprezentacja na I ❤ Marketing – dynamiczna, konkretna, skoncentrowana na przekazaniu wiedzy i doświadczeń osoby, która na temacie aplikacji mobilnych się doskonale zna. Wprawdzie nie mogę niczego odmówić też Katarzynie Młynarczyk, którą miałam przyjemność poznać podczas studiów podyplomowych, gdzie prowadziła zajęcia z social media dla 25-osobowej grupy, ale jednak pani Katarzyna prowadziła swój wykład w sposób dość spokojny, widać było, że temat już kolejny raz jest przez nią klepany. Jak dla mnie, zdecydowanie lepiej wypada w mniejszej grupie, ponieważ szybciej nawiązuje kontakt, tutaj miałam wrażenie, że przechadza się po scenie i recytuje. W ostateczności jej wywód prowadzony był po kobiecemu (swobodnie, subtelnie, bez zbędnego kontaktu z publiką).

Wrażenia ogólne

Czas prezentacji. 20 minut to naprawdę mało, żeby przedstawić temat całościowo, ale wystarczająco dużo, by zainteresować odbiorcę. To czas wyłącznie dla konkretów, nie ma co go tracić na ogarnięcie ogólne tematyki czy zbędne chichotanie do publiczności. Trzeba wiedzieć, po co się na scenie stanęło i po prostu zrobić to najlepiej, jak się da (patrz dobry przykład: Monika Mikowska).

Temat SEO. Paradoksalnie temat, który powinien mnie najbardziej zaciekawić, najbardziej mnie rozstroił i znudził. Niektóre osoby zajmujące się SEO uchodzą w branży za takie, które promują mity związane z SEO celem przyciągnięcia klientów i bazowania na ich niewiedzy i trzaskania kasy. Nie wiem, czemu, ale tutaj miałam wrażenie, że mam do czynienia właśnie z takimi reprezentantami, którzy mówiąc o SEO, właściwie nie mówią nic konkretnego, byleby sam temat SEO wypromować i na tym jakąś kasę zbić. Mogę być niesprawiedliwa w moim osądzie, bo mam już wszak jakieś nastawienie, ale nie zmienia to faktu, że prezentacje SEO mnie znużyły (patrz: Bartosz Berliński).

Słabi mówcy. Szkoda, że dobre i merytoryczne prezentacje lądowały w ustach mniej przebojowych osób, przez co temat może i zaciekawił, ale sam sposób mówienia trochę jednak nużył (patrz: Mateusz Sobieraj – jak dla mnie, jedyna tak mocno skoncentrowana na problemie prezentacja z otwarcie przekazanymi danymi, wskazówkami i wnioskami, do tego doskonale przygotowana wizualnie, ale jednak mówca był niedynamiczny, w związku z czym publiczności nie porwał).

Niedziałająca aplikacja. Nie działała mi aplikacja do oceniania prelegentów. Już byłam na tyle zniechęcona, że nawet nie podeszłam do wolontariuszy, by coś poradzili… a pewnie by nie poradzili, bo miałam komunikat o niezgodności wersji z systemem. Dodam do tego odniesienie do strony pobrania aplikacji, która na moim telefonie (Sony Xperia E dual) kompletnie była nieczytelna, nie wiedziałam, jak i gdzie pobrać, nie było nawet widocznego przycisku „Pobierz”, poza tym – mogę się mylić – odnosiła się wyłącznie do iOS (a mam Androida), w ostateczności sama i tak musiałam aplikację wyszukać w Google Play. Dodam, że informację o możliwości pobrania aplikacji dostałam dzień przed konferencją po godzinie 16 (data wysyłki newslettera z tą informacją), także nawet nie miałam możliwości na spokojnie sprawdzić ją w warunkach domowych. I z tego, co wiem, nie tylko ja zostałam z tym problemem sama – rozmawiałam z innymi ludźmi, a w końcu organizator sam podaje, że głosowało maks 250 osób z 788 obecnych, odsiewając nawet tych, co głosować nie chcieli, to i tak mały procent głosujących…

Siła popularności. Grywalizacja jednak opierała się bardziej na popularności samych prelegentów, bo na przykład taki Paweł Tkaczyk jeszcze na scenę nie wszedł, a już miał wystawioną ocenę 3.6 w aplikacji.

Słabej jakości cytaty z prezentacji. Osobiście nie podobały mi się cytaty zamieszczane przez Sprawny Marketing na Instagramie wplecione w grafikę, które były wyrwane z prezentacji. Z mównicy padło o wiele ciekawszych i merytorycznych cytatów, a niestety większość wrzucana na Instagrama była tak banalna, że nawet osoby niebiorące udziału w konferencji pytały mnie na Facebooku, gdzie ja to się znalazłam, skoro padają tam takie „złote myśli”.

Mniej czasu na obiad. Skrócenie przerwy obiadowej z powodu obsuwy chyba nie każdemu przypadło do gustu, skutkiem tego mieliśmy 20 minut na toaletę i kupienie czegoś na szybko do jedzenia, a na Złotych Tarasach w jadłodajniach nie istnieje coś takiego jak „szybko”, szczególnie, jak są tłumy (nawet Burger King zapchany). Lepiej już trzymać się godziny startowej – jak jest godzina 9, to ruszać o 9, chyba, że się założyło od razu poślizg 30-minutowy, to można czekać ten kwadrans studencki na przyjazd reszty uczestników.

Błyskotliwa konferansjerka. Na uznanie zasługuje bardzo dobra konferansjerka. Wprawdzie na początku to wymuszanie braw trochę już było ponad moje siły, ale w ostatecznym rozrachunku Pan Konferansjer zdobył moje niemałe uznanie już na koniec konferencji, kiedy prowadził monolog, grając na czas i idealnie rozbawił publiczność, mimo że plótł, co mu ślina na język przyniosła – robił to tak sprawnie i zgrabnie, że wszelkie złe myśli na jego temat poszły w pizdu (winszuję).

Kto wygrał?

Jak wspominałam, dodatkowym stymulatorem do wzięcia się w garść i zrobienia naprawdę mega prezentacji, była nagroda finansowa. Uczestnicy konferencji oddawali swoje głosy na prelegentów, zaznaczając ocenę w skali 1-5. Było 9 miejsc, a łączna pula do rozdania to 50 tysięcy złotych. Tu zaznaczę, że Cezary Lech jako organizator zrzekł się swojego 2. miejsca, zatem finalnie było 8 zwycięzców oraz nagrody w kwotach od 3 do 7 tysięcy złotych do rozdania.

  1. Monika Czaplicka – 4,63 pkt
  2. Paweł Sala – 4,56 pkt
  3. Paweł Tkaczyk – 4,49 pkt
  4. Maciej Wróblewski – 4,06 pkt
  5. Artur Kurasiński – 3,96 pkt
  6. Monika Mikowska – 3,95 pkt
  7. Mariusz Łodyga – 3,94 pkt
  8. Katarzyna Młynarczyk – 3,92 pkt

Jak oceniam całe przedsięwzięcie?

Bardzo dobrze. Mimo wpadek mniejszych (skrócona przerwa obiadowa) i większych (problemy z aplikacją), organizatorzy się postarali i sama konferencja odbyła się bez specjalnych zakłóceń. Przejścia od prezentacji do prezentacji były niezwykle sprawne i dynamiczne, właściwie prelegenci wychodzili na scenę raz za razem, gotowi do akcji.

Wcześniej pojawiło się mnóstwo informacji w sieci o konferencji, do tego na bieżąco była komentowana w mediach społecznościowych. Można było odczuć, że naprawdę nad organizacją pracował sztab ludzi, a i sam fakt, że była odpłatna relacja na żywo świadczy o tym, że konferencja cieszyła się niemałym zainteresowaniem.

Za rok się jednak raczej nie zobaczymy, bo swoją szlachetną osobę wyślę na inną konferencję, żeby mieć trochę w życiu smaczku, ale gratuluję prelegentom doskonałych wystąpień, a organizatorom świetnej inicjatywy, dzięki której nie musiałam chłonąć wypowiedzi sprzedawczyków ze sceny, tylko prawdziwych praktyków, których celem było przekazanie mi wiedzy.

 

Dowody na to, że naprawdę tam byłam:

na konferencji I Love Marketing

Widok z siedzenia

certyfikat uczestnictwa I Love Marketing

Gadżety i certyfikat uczestnictwa