Tłusty czwartek: A ty? Ile zdołałeś wepchnąć w siebie pączków?

Jest dietetyczny piątek, czyli dzień po tłustym czwartku. Gdy wczoraj dominowały memy z pączkami, śmieszne nawoływania na Facebooku: “Wpisujcie liczbę!” odnoszące się do wklepania w komentarzach liczby zjedzonych dotąd pączków, tak dzisiaj bohatersko trzeba określić, ile się dało radę zjeść, i zapytać o to znajomych i rodzinę. Nie obeszło też to mnie. Jest godzina 12, a ja już trzy razy musiałam odpowiadać na pytanie: “Te, ile dałaś radę?”.
Noż psia mać.
Nie dałam rady, bo nie zjadłam żadnego pączka. Nie lubię pączków, ale jakby jakiś się znalazł w mojej orbicie, to pewnie bym sięgnęła. Ale żaden się nie znalazł – chłop się napchał w pracy i nawet nie myślał, żeby przytargać coś do domu. I dobrze.
Wiadomo, że już nikt nie wie, o co w tym tłustym czwartku (tak, “tłusty czwartek” zapisujemy małymi literami) chodzi. Nawet mi gdzieś tam tylko z tyłu głowy jedynie świta, że chodzi o jakiś post i napchanie się zawczasu, bo przychodzą chude dni.
Tłusty czwartek to teraz święto rozciągania żołądków i bezstresowego wpierdalania. Gospodynie domowe już dzień wcześniej sterczą w kolejkach (sama widziałam – w Krakowie, na ul. Starowiślnej, kolejka miała na pewno więcej niż 100 metrów; nawet nie chcę sobie wyobrazić, jak wyglądała w sam tłusty czwartek). Do tego przygotowują menu obejmujące usmażenie faworków i natrzaskania racuchów. Wszystko suto obsypane cukrem pudrem i cukrem wanilinowym. Do śniadanka, do obiadku, do kolacyjki.
I jak rozumiem, że ten dzień może być okazją do wspólnego spędzenia czasu w kuchni, bo to zawsze jakiś lepszy pretekst ku temu, by zaciągnąć męża czy dzieciaki do zabawy, niż rodzinne tłuczenie schabowych, tak nie rozumiem posapujących gospodyń, które sterczą w oparach oleju od rana, by potem szybko, migusiem podskoczyć do sklepu po pączusie. Niech wielowarstwowy tort ułożony z pączków dumnie piętrzy się na stole! (Jeszcze bardziej nie rozumiem przygotowywania pączków w wersji fit. To w końcu tłusty czwartek czy fit czwartek?).
Wszyscy się pogubili. Wszyscy z tego całego pędu rozumieją tylko tyle, że trzeba zjeść pączka. Mimo stosowanej diety bezbekonowej i bezglutenowej, jakiś twór pączkopodobny trzeba w siebie wcisnąć. Bo tak wypada. Bo wszyscy tak robią. Bo taki trend. Bo tak. Bo może jednak mają większą świadomość i wiedzą, że to nie tylko obżarstwo, ale celebrowanie jakiegoś religijnego święta.
Współczuję im. Muszą czekać cały rok na to, by móc się objeść. Ja tam wolę obżerać się cały rok.
PS Mój idealny pączek wygląda tak: