Wakacje w Chorwacji – mój prawdziwy all inclusive raj
Za oknem typowo listopadowa pogoda, zatem nic nie nastraja bardziej optymistycznie niż zdjęcia z wakacji. Wspomniały mi się moje pierwsze wakacje all inclusive w Chorwacji, na które pojechałam z dnia na dzień i do tej pory jest to jeden z najmilej wspominanych przeze mnie wyjazdów. Podzielę się tutaj kilkoma zdjęciami i anegdotkami. Nie będę się za bardzo rozpisywać – niech piękno zdjęć przemówi, a słońce (mimo że sztuczne) na nowo niech rozpali moją schłodzoną jesienią duszę.
Te wakacje nie były planowane
To był typowy spontan. Brat mojego chłopaka miał wypadek na kopalni (na szczęście nic poważnego mu się nie stało), ale że odbyło się to na cztery dni przed planowanym urlopem, zadecydował odsprzedać nam wycieczkę. Jakby zrezygnował w biurze podróży, to i tak dostałby zwrot w wysokości 60% wartości wycieczki, a tak to stwierdził, że po co ma się to marnować, niech kto inny tyłek wymoczy w przyhotelowym basenie – odsprzedał nam więc wycieczkę za te 60%.
Uroku niech doda fakt, że ledwo co sami wróciliśmy ze swojego urlopu – powrót konkretnie w sobotę, w niedzielę zapadła decyzja o próbie dogadania się z pracodawcą, a w poniedziałek przyszłam do pracy, by pogadać z szefową, czy mnie jeszcze w świat wypuści… wypuściła i w środę już byłam w autokarze do Chorwacji.
Živogošće, Chorwacja
Nasz cel. Mała mieścina; było cicho, spokojnie i w oddaleniu od wszelkich centrum zabaw czy turystycznych zakątków. Typowy hotel, do którego jedziesz, by w nim się zamknąć i korzystać z jego dobrodziejstw przez 10 dni, pijąc piwo w basenie i taplając się w morzu.
Było mnóstwo Polaków, do tego animatorzy, którzy dbali o to, aby się nie nudzić – codziennie aqua aerobik, gry w piłkę siatkową, zabawy w wodzie, wieczorem tańce i hulańce. Sikowate piwo, do tego wino i inny mocny alkohol. To tam spróbowałam likieru pomarańczowego, który mnie zachwycił, a że był ewidentnie chrzczony, to dolewałam go do piwa i miałam swoje radosne combo.
Śmieszna była sytuacja, jak animatorka zgromadziła ludzi na boisku plażowym, rzuciła piłkę i poszła. No to my pyk! pyk! pyk!, gramy sobie z obcymi ludźmi, aż do momentu, jak nie walnęłam nogą w słupek i nie krzyknęłam: “Kurwa!”. Wtedy okazało się, że nasi przeciwnicy to też Polacy, ale bali się odezwać, bo po angielsku ni chu-chu, a my przy bezpiwnym kontakcie też jesteśmy wstydliwi, zatem pykaliśmy sobie w ciszy aż do pierwszej słowiańskiej kurwy.
Było jedzenia w cholerę, że tylko smakowałam i smakowałam. Co ciekawe, kolejki do jedzenia były, owszem, ale nie zaobserwowałam przesadnego ciepania na talerze góry jedzenia – każdy nakładał normalne porcje, a jak chciał więcej, po prostu szedł po dokładkę. Objadałam się warzywami na tysiąc sposobów i owocami morza. Zatrucia żadnego nie odnotowałam, więc jadłam z podwójną radochą.
Z zafascynowaniem śledziłam przeobrażenie jedzenia z lunchu w jedzenie na kolację, a z kolacji w śniadanie – ośmiornice w całości zamieniały się w risotto z owocami morza, świeże filety rybne w mielone rybne kotleciki. To tam jadłam pierwszy raz w życiu czarny makaron i rekina. No, rekina próbowałam już wcześniej w Świnoujściu, ale to, co jadłam w Chorwacji, jednoznacznie pokazało, że w Świnoujściu to na pewno rekin to nie był.
Niestety, nie mam dużo zdjęć jedzenia, bo nie jestem zawodową Instagramowiczką, ale musisz mi uwierzyć, że jedzenie było różnorodne, ładnie podane, kolorowe i bardzo smaczne. Dziękowałam za wodny aerobik i inne atrakcje, bo jadłam bez wyrzutów sumienia i do Polski wróciłam tylko z miłymi wspomnieniami, a nie dodatkowymi kilogramami. Mój mężczyzna wrócił za to z większym obwodem, bo jadł trzy obiady dziennie, i był przy tym naprawdę szczęśliwy (najedzony chłop to szczęśliwy chłop).
Jak mijał dzień
Leniwie, spokojnie, w basenie, w basenie i w basenie. Oczywiście chodziliśmy na spacery, ale mieścina była w oddaleniu od wszelkich szlaków turystycznych, a upał niemiłosierny, zatem basen i piwo było super opcją. Dodam, że basen pustoszał w godzinie lunchu i często mieliśmy go tylko dla siebie, więc dryfowałam rozwalona niczym żaba na powierzchni wody.
Co do spacerów, w sumie to te przechadzki to świetna opcja, bo dzięki nim dowiedzieliśmy się, że jakieś 200 metrów od naszego hotelu jest kameralna plaża nudystów. Co rusz widziałam, jak jacyś brzuchaci Polacy chichocząc, przechodzili koło tej plaży, i uwierz mi, był to jedyny kierunek ich spacerów.
W ofercie były również wycieczki, więc tam szurnęliśmy się do Dubrovnika oraz na Wyspę Brać i Hvar, dzięki czemu wiedzieliśmy dokładnie, że naszą prawidłową destynacją powinno być właśnie centrum turystyczne – gdzie jest gwarno, parasolki co krok, uśmiechnięci ludzie, plaże, dancingi i inne atrakcje. Odnotuję, że z naszego hotelu było widać właśnie wyspy – rozciągały się równolegle do naszej linii brzegowej.
Aha, na te wyspy to popłynęliśmy łódką, na pokładzie której kapitan grillował świeżo złowioną makrelę i niezmordowanie polewał do kubków rakiję. Z wycieczki wróciłam najedzona i ewidentnie na rauszu. Do tego uradowana, bo widzieliśmy delfiny, no i resztki ryb z talerzy były kradzione przez mewy, które podlatywały tak blisko, że czułam smród ich tyłków i powiew skrzydeł na policzku.
Odnośnie samego Starego Dubrovnika, jest to przepiękna osada, naprawdę warto się tam udać. Zwiedziliśmy z przewodnikiem trochę punktów, ale jak przyszedł czas wolny, to tylko jedno spojrzenie na siebie i zaraz znaleźliśmy stolik i zamówiliśmy piwo. Upał przeokropny – na bank było coś koło czterdziestu, jak nie więcej, stopni. Wypiliśmy piwa (jedno wychodziło po 40 zeta na polskie), a potem już polaczkowym rozchwianym chodem ruszyliśmy na małe zwiedzanie. Dla samego Dubrovnika musiałabym chyba osobny album ze zdjęciami tutaj stworzyć – tyle pięknych ujęć i miejsc.
Smutna wieść to taka, że wycieczka do Chorwacji była emerytowana, to znaczy mnóstwo emerytów i siwych głów. Może znaleźliśmy tam trzy osoby w zbliżonym wieku, ale prawdą jest, że my (ja+chłopak) z każdym pokoleniem się dogadamy (po piwie), zatem nie było źle, chociaż w podobnym wiekowo towarzystwie byłoby na pewno lepiej.
Uh, powspominałam trochę i ewidentnie humor mi się polepszył. Teraz czas na więcej zdjęć. Niech blask chorwackiego słońca rozjaśni i Twoje lico!
Panoramy 360 stopni
Wiesz, co to jest? To jest zdjęcie sferyczne, a więc takie, które dokumentuje wszystko dokoła. Oznacza to, że możesz po nim poruszać się myszką – zobaczyć, co jest na prawo, na lewo, na dole, na górze. Jeśli przeglądasz stronę na smartfonie lub tablecie, nie musisz ruszać myszką, wystarczy poruszać urządzeniem na różne strony. Sprawdź sam!
Zdjęcia wykonał mój chłopak o ksywie groker (stąd w moich wpisach pojawia się jako G.) – pasjonat technologii sferycznej, który na każdym wyjeździe paraduje ze statywem i lustrzanką, a ja wtedy szukam cienia i piwa. Uruchomił swojego bloga o technologii 360 stopni, na którym dzieli się m.in. zdjęciami z naszych wyjazdów – warto śledzić. Przejdź do bloga groker.pl
Piękny Dubrovnik
Niebiańska plaża
Widokówka z Chorwacji
Zdjęcia z Dubrovnika
A Ty? Masz jakiś wyjazd za sobą, który sprawia, że na myśl o nim od razu na Twoich ustach wykwita rozmarzony uśmiech? Podziel się w komentarzu!