Żuleo i Żulia

Co jest gorsze? Sytuacje miały miejsce jedna po drugiej, po 22, gdy ciemno i głucho, a ja szłam plantami krakowskimi.

Sytuacja 1 – Żuleo

– Pani! Pani zaczeka!
No to przystopowałam lekko, bo ciężko człowieka obejść, gdy staje ci na środku drogi.
– Pomoże mi pani?
– W czym?
Wskazuje na swoje krocze i mówi: – Zacięło się kurewstwo. Pomoże pani?

Tak, zgadliście. Żuleo chciał, abym pomajstrowała mu przy rozporku. Nie wiem, czy wołała go potrzeba masturbacyjna czy fizjologiczna, ale jeśli chodzi o to drugie, to ewidentnie było już po, bo był obsikany. Zapach też nie pozostawiał żadnych złudzeń (zapach raczej sugerował, że to “po” było wielokrotne). Nie pomogłam. Szybko się oddaliłam przy nawoływaniu, że jestem skurwiałą kurwą i żebym się pierdoliła.

Sytuacja 2 – Żulia

Szłam dalej, kręcąc głową z niedowierzania, że jakiś żul prosił mnie o rozporkową pomoc, gdy wtem zauważyłam przy ławce Żulię, która grzebała w jakiś przepastnych torbach. Właściwie to ona mnie pierwsza przyuważyła, bo zaraz rzuciła skrzeczącym głosem:
– A ty, kurwo, co się śmiejesz?! Ze mnie się śmiejesz? A paszła won mi stąd! Tfu! – tu splunęła siarczyście w moją stronę.

W duchu dziękowałam za słabe światło latarni, bo dzięki niemu zauważyłam, że to, co wypluła, do mnie i tak nie doleciało, tylko zawisło jej na brodzie. Gęsta i obrzydliwa ślina zadyndała jej na brodzie…

Przestanę łazić plantami po zmroku. Ewidentnie nie mój rewir. Chyba tylko kurwy i żule nocą tam chodzą – do obu mi daleko.