Spór o jajka [wielkanocna opowiastka]

wielkanoc pisanki

Prawdziwa wielkanocna historia. To były te czasy, kiedy fajki można było kupić za 8 zł…

Ledwo wiosna nadeszła, a tu już taki upał. Niecierpliwie starłam ręką pot z czoła i zabrałam się do dalszego szorowania karoserii samochodu. Nie tylko ja zabrałam się za polerowanie rodzinnego pojazdu – pod blokiem aż roiło się od fascynatów lśniących autek, a po nagrzanej ulicy płynęła spieniona rzeka mydlin.

Gdy skończyłam, ze zmęczeniem na twarzy wzięłam wiadro i zaczęłam wylewać brudną wodę do spływu ścieków. Czułam jak po moim krzyżu spływają kropelki potu. Zerknęłam na mechanicznego rumaka – autko w słońcu prezentowało się wprost bajecznie. Była Wielka Sobota, a ja odczuwałam świąteczny nastrój tylko dzięki temu, że od rana zabrałam się za wielkanocne porządki. Ciężko mi się zrobiło na sercu, jak pomyślałam, że zaraz wyląduję w kuchni stojąc przy garach. Westchnęłam, a moje nogi zaczęły same dygotać ze zmęczenia.

Ale i tak to nie było najgorsze. Od rana sen z powiek spędzało mi co innego – święcenie jajek. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że będę musiała stoczyć ostry bój z rodzinką, żeby tylko nie iść do kościoła z pięknie ustrojonym koszykiem. Po prostu nie miałam na to czasu, a w domu czekały na mnie liczne obowiązki. Dawno już minęły te czasy, kiedy to zrywałam się w Wielką Sobotę cała rozentuzjazmowana i z wielką ochotą zabierałam się za szykowanie i strojenie koszyczka. Ech, dzieciństwo…

Gdy weszłam do domu, oczywiście spotkałam się z wielką wdzięcznością i z potokiem pochwał i podziękowań ze strony mojej mamy:
– Co ty tam tak długo robiłaś?! Tyle czasu jeden samochód myć? Pewnie nie chciałaś przyjść mi pomóc w kuchni, dlatego tak się guzdrałaś! Spójrz przez okno i zobacz, jak z góry widać rysy i zacieki! Ale nie ma czasu… idź się szykować, bo zaraz idziesz z koszykiem. Tylko najpierw go sobie przyszykuj!

Zabrzmiało to jak dożywotni wyrok. Spuściłam przegrana głowę… Zaczęłam cicho liczyć do trzech i odważnie spojrzałam mojej rodzicielce w oczy, by dobitnie oświadczyć:
– Nie!
Ona tylko zaskoczona wytrzeszczyła oczy, ale jakoś szybko zebrała się w sobie.
– Bez gadania!

Dlaczego zawsze ja? Czemu los mnie tak surowo karze? Za co? Moja dusza we mnie aż się skuliła i cicho załkała.

Zdałam sobie sprawę, że poddawanie się nie jest w moim stylu. Jestem kobietą z temperamentem i muszę walczyć! Dlatego też buntowniczo zaczepiłam:
– A Danka gdzie?
– W pokoju, papiery wypisuje.

Zmrużyłam niedowierzająco oczy. Zrobiłam w tył zwrot i z wielkim rozmachem otworzyłam drzwi od pokoju mojej starszej siostry – czarnej owcy w rodzinie. Ta, stojąc znudzona w oknie, niczym niestrwożona akurat strzepywała przez okno popiół z papierosa, a radio cicho pobrzękiwało.

– Szykuj się. Idziesz do kościoła z koszykiem.
– Nie… – leniwie zaciągnęła się papierosem.
– JUŻ! – warknęłam przez zaciśnięte zęby.
– Nie mam czasu… – popiół wylądował na parapecie, a Danka go pstryknęła palcami.
– Dam ci 5 zł.

Zadygotała. Taa… Doskonale ją znam. Zaraz odezwie się w niej smykałka do robienia interesów i rozpocznie negocjacje. Na szczęście, mam duszę urodzonej przekupki i doskonale potrafię się targować.
– O której święcą? – zapytała.

Próbuje uśpić moją czujność i w ten sposób chce zyskać na czasie. Ale ja już znam te podłe sztuczki i na pewno nie dam się zrobić w bambuko.
– Na 16.15. – Uśmiechnęłam się, ledwo powstrzymując salwę śmiechu.
– Tak?

Nic nie odpowiedziałam tylko stałam i patrzałam jak ta w zamyśleniu tempo wgapiła się w ścianę, raz po raz zaciągając się tytoniowym dymem. Swoją drogą, pokój był tak zadymiony, że można było zanieczyszczone powietrze ciąć siekierą.

– Będę szła z Marcinem. – Spojrzała wymownie na mnie.
– A co mnie to? Mam mu zapłacić za to, żeby szedł z tobą? To już z czystego uczucia nie pójdzie?

Bingo! Zmieszała się, ale jeszcze zdołała rzucić:
– 7 zł.
– Dam ci 6 zł i ani grosza więcej.
– Stoi.

Uradowana posłałam jej szeroki i szczery uśmiech godny Britney Spears. Wyszłam z pokoju, radośnie chichocząc pod nosem. Moja radość jednak nie trwała długo, bo kat zawołał z kuchni:
– Chodź tu warzywa na sałatkę kroić!

Ze zwieszoną głową wzięłam nóż do ręki i zaczęłam kroić wszystkie marcheweczki, ziemniaczki, poreczki, pietruszeczki, ogóreczki… Ciach, ciach, ciach. W kuchni było tak gorąco, że okno było całe zaparowane. Garnki ze skaczącymi pokrywkami zajęły dogodne miejsca na wszystkich czterech palnikach. Nie zdawałam sobie sprawy, ile czasu minęło, póki nie usłyszałam, jak ktoś mocno trzasnął drzwiami wejściowymi.

– Gdzie ona jest?! Gdzie ona jest?! Zabiję!

Ups, wróciła moja przewspaniała siostrzyczka. Chyba troszeczkę podenerwowana. Ze stoickim spokojem wytarłam ręce ścierką i odwróciłam się. Danka stała przede mną cała rozdygotana z wypiekami na twarzy. Sapała złowieszczo i poruszała nozdrzami jak dziki byk.

– Co jest? – zapytałam.
– Nie wybaczę ci tego… Zrobiłaś to specjalnie. Chciałaś mnie poniżyć.

O, wprawdzie marzyłam o tym nocami i dniami, żeby narobić obciachu mojej wrednej siorce, ale dzisiaj akurat nie tryskałam takim poczuciem humoru, żeby zrobić jej jakiegoś psikusa.

– Czyżby nie o tej godzinie święcili? – zabłysnęłam wrodzoną inteligencją.
– Tak. Nie wybaczę ci tego…

I zaczęła wyrzucać z siebie chaotyczne słowa, które obijały się o moją twarz, ale jakoś nie chciały dotrzeć do moich uszu. Zrozumienie jej wymagało ode mnie wielkiego skupienia i koncentracji. Gdy skończyła mówić, przeanalizowałam sobie wszystko w kilka sekund i ułożyłam to w sensowną całość.

Otóż moja siostrzyczka już na wstępie zauważyła, że przed kościołem jakoś nie ma tylu ludzi, ilu być powinno. Jednak nie poddała się i wraz z Marcinem za rękę wparowała do środka kościoła. Stanęli jak wryci, a koszyczek w rękach mojej siostry zaczął kołysać się złowieszczo. Była msza. Zdziwiony ksiądz zza ambony spojrzał na nich, a wraz z nim wszyscy wierni zgromadzeni w kościele.

– O, widzę, że dotarły do nas zbłąkane owieczki.

Echo jego głosu wypełniło wszystkie kąty i spowodowało wzrost zainteresowania wszystkich obecnych.

– Proszę, proszę. Bliżej. Nie krępujcie się. Podejdźcie tu z koszyczkiem.

I ksiądz przy wszystkich wiernych poświecił koszyk lekko się uśmiechając… a po świętym pomieszczeniu niosły się rozbawione chichoty i lekceważące prychnięcia.