Ile za tekst? Przemyślenia o cenniku copywritera

cennik copywritera

Ciężko mi wycenić swoją pracę. Niby tam w głowie standardowe stawki mam, ale w momencie zastoju i tak je obniżam, byle tylko złapać klienta. Co najgorsze, nawet bez zastoju to robię, bo ciągle spierają się we mnie dwa obozy: „ceń się, jesteś tego warta” + „jesteś za droga, nikt cię nie weźmie”. A potem siedzę, pocę się nad tekstem i czuję, że zwyczajnie się kurwię, bo robię za grosze. Dociera do mnie, że moja praca jest po prostu warta więcej. Szkoda, że na początku o tym zapominam.


Ostatnio na dobitkę trzech klientów wprost mi napisało, że „trochę drogo… na tle innych propozycji to dość wygórowane stawki…”. Ja wiem, że są tańsi ode mnie. Wiem, że na rynku można spotkać różne stawki. Wiem, że jest Oferia, gdzie można kupić tekst za 1 zł, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto na taką stawkę się zgodzi. Wiem, że te teksty za 1 zł nie są zbliżone nawet do tych spod moich palców, a niektórym klientom to i tak bez różnicy, bo tekst to tekst.

Przyznam się też do czegoś. Jestem ponad rok na freelancingu (dokładnie to 16 miesięcy). Przez 12 miesięcy od odejścia z etatu tylko przez jeden miesiąc zarobiłam na czynsz. I to nie dlatego, że nie chciało mi się pracować. Nie. Zabiegałam o klientów, robiłam za wyższe i niższe stawki, udzielałam się na grupach, reklamowałam się (wykupiłam też AdWords), odpowiadałam na oferty w fejsbukowych grupach, miałam również stałych zleceniodawców, ale to tylko małe zlecenia. Miałam podpisane umowy o współpracę z dwiema agencjami, z którymi potem wyszła kupa (nie będę publicznie pisała o powodach rozstania się z nimi).

Może mogłabym zarobić więcej, ale zaangażowałam się w jeden bezgotówkowy projekt, który zabrał mi w chuj czasu i to też nie pozwoliło mi zarobić na utrzymanie. Było tak źle, że w październiku podjęłam decyzję o powrocie na etat. Odpowiadałam już na oferty, interesowałam się agencjami w swojej okolicy, nawet wysłałam kilka CV.

Na szczęście trafiła mi się jedna agencja, która dała mi stałe zlecenia co miesiąc w takiej ilości, że o czynsz przynajmniej się nie martwię. Po nowym roku reaktywowali mi się klienci od pojedynczych zleceń, więc jakoś ciułam do swojej zadowalającej wypłaty.

Jednak wciąż we mnie siedzi taka mała Celinka, która słyszy na swoją stawkę, że „w dupie się poprzewracało”. I od razu podkreślę: moje stawki nie są wygórowane. Co to, to nie. Sprawdziłam cenniki innych – copywriterzy, z którymi mam kontakt, biorą takie same albo nawet wyższe kwoty. Zrobiłam nawet test, aby dla jednego serwisu pod moją pieczą zyskać copywritera – stawki, które otrzymałam, były różnorodne, ale w większości przekraczały te moje.

I to jest tak, że dostaję prośbę o wycenę i potem dumam dobre pół dnia. Jeden chłopak na którejś grupie na Facebooku zamieścił case’a ze swojego przypadku, gdzie wrzucił ogłoszenie jako zleceniodawca, i wprost napisał, że niektórzy copywriterzy – po sprawdzeniu referencji i realizacji – się nie cenią, a co najgorsze, już na wstępie proponują obniżenie cen (mimo że na stronach podają inne cenniki). Poczułam się, jakby pisał o mnie.

Stwierdziłam, że to ten czas, aby wziąć się w garść. Dlatego obiecuję sobie, co następuje:

Trzymaj się ustalonej stawki

Co ważne, jak pracowałam na etacie, a na copywritingu dorabiałam sobie na boku, swoich założonych cen się trzymałam, a klientów i tak miałam. Oczywiście, zlecenia były tylko dodatkowe i nie spędzałam nad nimi całego dnia (na chleb dawał mi w końcu etat), ale w ogóle mi przez myśl nie przeszło, żeby stawki obniżać.

Na stronie mam wyraźnie zaznaczone, że za standardowy tekst nie biorę mniej niż 20 zł netto za 1000 zzs. Tak też wysyłam w ofertach w odpowiedzi za zapytanie. Potem, po odezwie klienta, jak już podaje mi konkretne wymagania, często tę stawkę obniżam – nawet bez jego „a może byśmy ponegocjowali?”; robię to z automatu. A potem piszę tekst za 30 zł, za który standardowo wzięłabym 50 zł, zleceń przybywa, a ja czuję się stratna. Albo inny scenariusz – przy drugim zleceniu podaję np. 40 zł, a klient ma już bulwersa, że wcześniej było taniej. I potem milczy.

Muszę więc wyraźnie zaznaczać swoją standardową stawkę, a w przypadku niższej wyceny, też wyraźnie przekazywać, że to np. rabat na pierwsze zlecenie lub po prostu promocja, bo mam wolne moce przerobowe.

Jaki jest problem z obniżaniem stawek? Taki, że w tej walce o klienta (bo przecież lepiej jakiegokolwiek mieć, niż nie mieć go wcale) przestajesz się zwyczajnie cenić. Każdy kolejny artykuł to twoja frustracja, która doprowadza do tego, że potem nie chce ci się pracować, samo pisanie szczęścia nie daje i ciągle myślisz o tych pieniądzach, które utraciłeś, bo nierozważnie stawkę zaniżyłeś. Naprawdę, te grosze, które mógłbyś mieć, siedzą ci tak w głowie, że właściwie tylko o nich myślisz, a radość z pozyskanego klienta po prostu znika.

Nie obniżaj ceny więcej niż o 20%

Do dzisiaj pluję sobie w brodę za te wszystkie zlecenia, które policzyłam za 50% stawki standardowej (bo przecież zlecenie ilościowe, tj. dużo tekstów do pisania). Co boli mnie najbardziej, były to teksty specjalistyczne, które rynkowo chodzą naprawdę drożej, a ja po prostu, mając wolne moce przerobowe i tak samo dużo czasu, obniżyłam radykalnie cenę, byle tylko złapać klienta. Teksty z branży technologicznej i agrobiznesu policzyłam jak zwykłe artykuły lifestylowe. No, popierdoliło mnie.

Nie patrz na stawki innych

Muszę pamiętać o tym, aby w tej walce o klienta nie zagubić swojej godności. Że zawsze można taniej, ale ja mam doświadczenie, wiedzę i „lotność pisarską”, które naprawdę są warte więcej. Są też klienci, którzy o tym się przekonali, utwierdzają mnie w tym przekonaniu i do mnie wracają. Że zawsze znajdzie się Janusz, który mi wytknie, że moja stawka jest wygórowana w porównaniu do innych, ale to ja jestem zawodowym copywriterem z 15-letnim doświadczeniem w pisaniu i dziennikarstwie, po studiach polonistycznych i podyplomówkach z zakresu marketingu, do czego dochodzi również doświadczenie zawodowe z zakresu e-marketingu. Wiem, jak pisać teksty sprzedażowe i inne, zatem powinnam się cenić i wiedzieć, jak wycenić swoją pracę.

Zrób swój własny wewnętrzny cennik

Długo to za mną chodziło, ale w końcu przyszedł czas na spisanie cennika. Zrobię swój kalkulator wycen w Excelu, który weźmie pod uwagę rodzaj, liczbę artykułów i inne kwestie, jak dostarczenie materiałów bazowych. I będę się tego sztywno trzymać.

W poprzedniej pracy na tej samej zasadzie robiłam wyceny innym klientom. Miałam swój kalkulator, zawsze ładnie się go trzymałam, nawet zakładał ewentualne negocjacje cenowe, tj. procent, jaki mogę maksymalnie upuścić. To była doskonała praktyka – zawsze firma była na plusie. Muszę więc do tego wrócić i przestać dumać nad każdym zapytaniem ofertowym z kalkulatorem w ręku, tylko po prostu wrzucić, co wiem, do Excela i od razu mieć gotową stawkę.

[dopisane później] Zrobiłam! Zrobiłam swój kalkulator w Excelu, a na blogu udostępniłam kalkulator do szybkich wycen tekstów!

Wyceń swoją rzeczywistą pracę

Ostatnio miałam przypadek, że dość nierozważnie wyceniłam pewne zlecenie, nie analizując go specjalnie, bo skupiłam się na nazwie firmy (he, he; sporo mi mówiła) i na obniżeniu stawki dla 1500 opisów produktowych, co zrobiłam nawet bez kalkulatora, na hop-siup wyliczyłam to w głowie. Skutek był taki, że szybko przyszło otrzeźwienie, że okej, skupiłam się na liczbach, ale nie skupiłam się nad tym, ile pracy mnie czeka. Że przecież deadline został wyznaczony na konkretną datę, a pewnie będą jeszcze jakieś poprawki, robota się nałoży, mam też inne zlecenia i czeka mnie zapierdalanie z turbomotorkiem w dupie na pięciu kawach dziennie.

Jak wycenia się zlecenie? Na każdym forum, gdzie pada pytanie, ile wziąć za dane zlecenie, w odpowiedzi słyszy się (sama tak doradzam zresztą), że należy wyestymować (uwielbiam to słowo) czas, jaki na zlecenie się poświęci, założyć stawkę godzinową i po prostu na podstawie tego wycenić. Ja o czynniku czasu zapomniałam w powyższym zleceniu, skupiłam się wyłącznie na liczbach, a potem tyłek mnie bolał na samą myśl, ile tak naprawdę pracy mnie czeka. Zlecenie wprawdzie jeszcze niepotwierdzone, ale już dogadałam się z kim trzeba i stawka jednak nie będzie tak głodowa, jak to sobie nierozważnie wyliczyłam. (Pozdrawiam w tym miejscu Maćka!).

To chyba wszystko, co chciałam napisać. Właściwie ten artykuł miał być krótkim wpisem na Facebook, ale chyba musiałam wyrzucić to z siebie, żeby w głowie sobie uporządkować i zakodować raz na zawsze, że zawodowy copywriter warty jest większych pieniędzy i czasy Oferii mam już dawno za sobą. Żeby w tej walce o klienta, która opiera się na cenie (niestety….) nie zapominać o własnej godności, a przede wszystkim o umiejętnościach, na które pracowało się długie lata i też sporo w nie zainwestowało.

 

Masz jakieś inne rady dla tych, co błąkają się po świecie i krzyczą: „Ile mam wziąć?” lub dla rwących włosy z głowy z hasłem: „Co żem uczynił! Za mało żem wycenił!”? Podziel się w komentarzu!