Olbrzym [opowiastka]

Frankenstein olbrzym

Rok powstania 2002. Takie tam wypocinki jak zwykle ukazujące mnie jako hardą i silną kobietę, czyli taką, jaką naprawdę jestem.

– Przepraszam – wrzasnęłam donośnie do stojącej przede mną góry.

– Przepraszam!!! Zagradzasz mi drogę! – krzyknęłam jeszcze raz, bo skamieniały głaz ani drgnął.

Westchnęłam zrezygnowana. Nie miałam zamiaru tak stać. Próbowałam to „coś” ominąć, ale niestety nic z tego. Pozostało mi tylko wgapić się w te olbrzymie plecy… W końcu zdenerwowana oparłam o nie moje dłonie, które na tak ogromnym tle wydawały się dłońmi niemowlaka. Zaparłam się nogami o podłogę i z całych sił zaczęłam ten głaz przesuwać do przodu. Z gardła wydobył mi się bojowy ryk tygrysicy. Pchałam, jęczałam… i nic. Za to się nieźle spociłam i zmachałam. Stałam tak, starając się zachować cierpliwość i równocześnie próbowałam doprowadzić się do porządku. Starałam się trzymać moje nerwy na wodzy, mimo tego że już zaczęły mi puszczać. Kątem oka zauważyłam, że człowiek-głaz odwraca się w moją stronę. Wszystko odbywało się w zwolnionym tempie jak w filmach Hitchcocka. Gdy już odwrócił się o pełne 180 stopni w moją stronę, podniosłam głowę i spojrzałam mu w twarz. Z trudem stłumiłam okrzyk. Ogromne, zakrwawione ślepia tępo się we mnie wpatrywały. Na brodzie tkwił pryszcz wielkości Mont Everestu… wyglądał też jak wulkan, któremu grozi erupcja. Odsunęłam się przestraszona…

– Czesc stara! – z jego gardła wydobył się zachrypły głos, który przypominał dźwięk skrzypienia nienaoliwionych zawiasów. Po plecach przeleciały mi niepokojące ciarki.

– Dobze, ze ce tera widza, bo juz z dawna mi siem podobas. Umowis se ze mnom?

Boże! On nawet nie potrafi się ładnie wysławiać! O, moja nieszczęsna dolo, czemu zawsze ja muszę mieć takie problemy? Czy to jest jakaś rodzinna klątwa, która przyciąga do mnie samych półgłówków?

– Posuń się – warknęłam wściekle.

– Stara, nie denerwuj siem. Daj łape!

Jego owłosiona ręka niebezpiecznie zaczęła się zbliżać w moją stronę. Moje bystre zielone oczy szybko zarejestrowały, że pod nieobciętymi paznokciami kwitła plantacja kolorowego brudu, a na nadgarstku miał narysowaną długopisem ludzką czaszkę. Brr… Aż mnie cofnęło do tyłu. Obiecałam sobie zachować stoicki spokój. Zignorowałam wielkie grabie, które chciały sięgnąć po moją delikatną dłoń i pospiesznie schowałam ją za plecy. Odważnie spojrzałam memu prześladowcy prosto w oczy.

– Posuń się!

Uśmiechnął się, ukazując mi pożółkłe od tytoniu zęby… a raczej to, co po nich pozostało.

– Malutka, nie denerwuj siem. Cho, pokaze ci jak można siem sypko uspokajac.

Zadrżałam mimowolnie na tak obleśną i jednoznaczną propozycję. Policzyłam w myślach do dziesięciu i zrobiłam to, co każda wartościowa dziewczyna zrobiłaby na moim miejscu. Mianowicie zamachnęłam się i walnęłam olbrzyma torebką w twarz. Ten zaskoczony zachwiał się i wymachując rękoma wylądował ciężko i z wielkim hukiem na ziemi. Gdy tak leżał zdezorientowany, ja z podniesionym podbródkiem przeszłam obok niego i „przez przypadek” nadepnęłam mu na dłoń, przy okazji wbijając mocno obcas…