Miłość od pierwszego wejrzenia [opowiastka]

milosc od pierwszego wejrzenia

Rok napisania: 2004. Ewidentnie widać nawiązanie do harlequinów. Nie powinnam ich czytać, oj, nie powinnam.

Stanęła jak wryta. Nie mogła uwierzyć własnym oczom…”Jaki śliczny! Jaki cudowny!” – myślała. Wprawdzie zauważyła tylko jego niebieskie oczy przymrużone lekko od blasku zimowego słońca odbijającego się w śniegu, a spod jego czapki wystawała tylko mała kępka ciemnych brwi, ale to jej nie przeszkadzało w dostrzeżeniu jego niezwykłej urody.

Stała tak przed sklepem zauroczona, gdy ON już był w środku – wysoki, barczysty, z szalikiem owiniętym wokół szyi po sam orli nos.

Czuła się jak w niebie. Po raz pierwszy doświadczyła takiego uczucia. Przez tę jedną sekundę, kiedy ON zajrzał jej głęboko w oczy poczuła, że zatraca się w błękitnej toni. Stopami ledwo sięgała twardego dna w tym morzu doskonałości. Pływała, nurkowała… jak zadowolona syrenka, która znalazła najpiękniejszą muszelkę. Fale lekko ją popychały do przodu, a ona nie opierała się prądowi. Była zbyt szczęśliwa. Z jej ust wydobył się niemy śpiew syreniej radości.

Podeszła do wystawy sklepowej i przycisnęła nos do zimnej szyby. Był tam. Oglądał damskie bluzki. „Na pewno szuka prezentu dla siostry” – pomyślała. Nawet nie ściągnął czapki, nie rozpiął kurtki. „Prawdziwy facet – nie bawi się w żadne ceregiele”. Zachwyconym spojrzeniem wędrowała po jego ciele. Wspaniale zbudowany grecki bóg. Mocne, umięśnione łydki, doskonale widoczne spod obcisłych dżinsów, twarde i wyrobione uda. A wyżej… cóż, zakrywała kurtka. Zerknęła na jego bary.

– Uhmm… – zamruczała jak głodna kotka, która poczuła smak śmietanki.

Patrząc na niego unosiła się w powietrzu… czuła się jak ptak. Rozprostowała skrzydła i szybowała… Wolność… Natchnienie… Czuła, że nie oplatają ją żadne węzły, kajdany rzeczywistości. Świat w tej chwili wydawał się piękny. Zapragnęła poznawać ten świat dalej z Nim przy boku. Jęczała w duchu, żołądek jej się przekręcał i urządzał dziwne harce. Ręce zaczęły jej się pocić, oczy błyszczały nienaturalnie, jej przyspieszony gorący oddech pozostawiał ślad swej działalności na chłodnej szybie.

„Wychodzi! Wychodzi!” – myślała gorączkowo. „Podejdę do NIEGO… Muszę!”.

Wyszedł. Już miała do Niego podbiec, ale się opamiętała. Odsunęła się od wystawy i tylko patrzyła.

On ściągnął czapkę, spod której wysypały się długie, kasztanowe włosy. Potrząsnął gęstą czupryną. „Rockman, moja bratnia dusza” – pomyślała szczęśliwa.

On sięgnął do kieszeni… „Pali, ale to nic”.
… wyciągnął lusterko… „Dba o siebie”.
… i pomalował usta szminką. Odwrócił się jakby poczuł na sobie czyjś wzrok. To była d z i e w c z y n a.

A ona tylko zapadła się pod ziemię i zapłakała z powodu utraconej szansy na spełnioną miłość…