Wyprawa po suknię ślubną, czyli wzwody, ciule i tycie

suknie slubne

Czas na poszukiwanie wymarzonej sukni ślubnej! Wprawdzie nie dla mnie kiecka miała być, ale zostałam wciągnięta w wir przygotowań, gdzie jednym z kluczowych punktów był właśnie zakup sukienki do ślubu. Jak to przeżyłam? Jak to przeżyła Pani Młoda? Zrelacjonuję przydługawo poniżej, okraszając relację opinią Świadkowej oraz wskazówkami od samej Panny Młodej, jak się do takiej szaleńczej przeprawy przygotować.

Na końcu relacji wyjaśnię, skąd tytuł, bo jego zadaniem jest wprawdzie zaintrygowanie, ale nie wziął się z niczego. Wzwody, ciule, tycie oraz zołza – to hasła przewodnie naszej walki o tę najlepszą, najlepsiesiunią sukieniunię.

Słowem wprowadzenia:

  • ślub ma się odbyć 30 września 2016
  • pierwsza wyprawa po suknię odbyła się 8 marca, druga 14 marca, a więc dobre sześć miesięcy przed całą ceremonią
  • pierwszy salon ślubny nazywany będzie Salonem nr 1 – wszędzie, gdzie pojawi się jedyneczka, dotyczy właśnie tego konkretnego salonu, nawet, jeśli napiszę Suka nr 1
  • drugi salon ślubny nazywany będzie Salonem nr 2 (tutaj nawiązanie do suki zostanie pominięte, ale dowiecie się szczegółów poniżej)
  • bohaterki relacji już dawno czasy studenckie mają za sobą; nie są nastoletnimi panienkami, tylko kobietami, które swój rozsądek mają, jak i odpowiednie podejście do pewnych spraw

Nie chce Ci się czytać całej relacji? Przejdź od razu do złotych rad od Panny Młodej, jak przygotować się do przymiarki sukni ślubnej.

Przeglądanie katalogów i internetowy surfing

Na szczęście zostało mi oszczędzone wertowanie stron internetowych oraz katalogów, by ocenić, który fason czy ozdoba głowy będą najlepsze. Z tego, co mi dziewczyny powiedziały, była to bardzo przyjemna rzecz, za którą ochoczo się wzięły w godzinach pracy, udając wielkie zapracowanie – dużo kaw i potu się przy tym wylało. Pociły się przy tym iście babskim zajęciu już od stycznia, ale oglądanie kiecek jest przecież zajęciem bardzo przyjemnym.

Ja do tej zabawy się nie włączyłam, ponieważ mój ekran monitora nie jest przystosowany do oglądania bieli. Jestem wielbicielką koloru czarnego i nawet w sklepach odzieżowych on-line pierwszym filtrem, który zaznaczam, jest kolor czarny; tutaj branża ślubna niestety nie uwzględniła mnie w swoim targecie.

Nowa sukienka ślubna

Panna Młoda założyła sobie budżet, którego ściśle się chciała trzymać i od razu stwierdziła, że chce mieć swoją sukienkę, nową, kupioną, a nie wypożyczoną czy kupioną z drugiej ręki w internetach. Stąd konieczna była wizyta w salonach sukien ślubnych.

Z pomocą przyszła Świadkowa, która jako wokalistka w zespole weselnym (bij, zabij! musiałam o tym wspomnieć) wiele się o różnych salonach nasłuchała, no i jako osoba najbardziej osadzona w branży od razu wiedziała, gdzie skierować swoje kroki i który ze śląskich salonów jest rekomendowany (tak, jesteśmy śląskie baby).

Panna Młoda jednak znalazła jeden salon niedaleko swojego miejsca zamieszkania i wytypowała go do pierwszej wizytacji. Uwierzcie mi, brzemię tego wyboru będzie nosić już do końca życia. Dlaczego? O tym poniżej.

Salon Sukien Ślubnych nr 1

Nie będę podawała publicznie nazwy salonu, ponieważ naprawdę tym wpisem poważnie go zdyskredytuję i nie chcę mieć zipiejącej zołzy w postaci właścicielki salonu na karku. Zatem już wiecie, że salon nas nie zachwycił. Do rzeczy więc.

Do salonu stawiłyśmy się w pięć osób. Panna Młoda, Świadkowa, Mama Panny Młodej, ja i jeszcze jedna przedstawicielka loży szyderców. Kwintet. Na dzień dobry zauważyłyśmy, że pani właścicielka ma skwaszoną minę, jak zobaczyła, ile nas jest. Ale dzielnie podałyśmy ręce na powitanie i każda z nas starała się godnie zachowywać. W końcu przyjechałyśmy tam zostawić niemałe pieniądze, a przede wszystkim miłe wrażenia.

Zacznijmy od tego, że ten salon był dla mnie bardziej jak Salon Wystawy Sukien Ślubnych – wszystkie suknie były na manekinach, tylko gdzieś tam w rogu schowane były suknie na wieszakach. Okej, dobrze się dzięki temu oglądało, ale ciągłe ściąganie sukien do przymierzania powodowało parskanie Sprzedawczyni nr 1 i było widać, że przymierzenie pięciu modeli sukienek uważa za zachcianki rozkapryszonej młódki.

Następna ważna rzecz to taka, że Panna Młoda spędziła trochę czasu na wertowaniu oferty tego salonu i typowaniu modeli, jakie chciałaby przymierzyć i gdy z dziecięcą radością, ale też i nieśmiałością, bo to w końcu pierwsza taka jej wizyta w życiu, podała listę Sprzedawczyni nr 1, ta – nawet nie rzucając specjalnie okiem – orzekła, że większość modeli nie ma. I tak przygotowywana skrzętnie lista poszła się jebać.

Kolejna rzecz, która nam się nie spodobała, ale którą można było niejako zrozumieć, to zakaz robienia zdjęć. Okej, pojechałyśmy tam uhahane niczym nastolatki obżarte różową watą cukrową, chciałyśmy cykać zdjęcia, cmokać i odpierdalać wszystko to, co odpierdalają druhny w amerykańskich komediach, a tutaj zostałyśmy postawione od razu do pionu. Zakaz fotografowania, bo w salonie jest suknia projektu pani właścicielki. Były też suknie normalnie prezentowane w ogólnodostępnych katalogach, ale z szacunku dla tej jednej przecudownej sukni, które nawet na oczy nie widziałyśmy, schowałyśmy telefony do torebek. Ja tam próbowałam się wyrwać z tego reżimu i z ukrycia zrobiłam cztery fotki, aby Panna Młoda miała cokolwiek na pamiątkę (oprócz złych wspomnień, jak się potem okazało).

Jak odbywała się przymiarka? Panna Młoda weszła na podest, wcześniej ściągając buty, zasunięto kotarę i tam się rozebrała do bielizny, ściągając nawet cyckonosz i zostając w samych rajtuzach. W przymierzaniu sukien pomagała Sprzedawczyni nr 1. W salonie była obecna również druga pani – jak się okazało, mama Sprzedawczyni nr 1, ale ona spokojnie tylko przynosiła i odnosiła sukienki, starając się tylko co pewien czas ocenić to, co Panna Młoda ma na sobie.

Nie jestem wielbicielką francuskich żurnali, ale nawet taka amatorka mody jak ja, od razu wyczuła, że coś jest nie tak. Na siłę Sprzedawczyni nr 1 ciągle zawiązywała pasek w kolorze bakłażanowym, mówiąc, że to klasyka i hit. Uparcie zakładała dodatki z kryształkami, mimo że nawet my powiedziałyśmy, że Panna Młoda jest osobą o delikatnej urodzie, dystyngowaną, elegancką, lubiącą stonowane kolory i stroniącą od przesadnej biżuterii. Jak grochem o ścianę. Każda następna sukienka tylko pogarszała nasz nastrój. Widać też było, że wyobrażenie Panny Młodej o wizycie w salonie sukien ślubnych legło w gruzach – nawet wystawiała głowę zza kotary, gdy Sprzedawczyni nr 1 udawała się po następną suknię, przepraszałając nas w sposób niemy i ze smutnymi oczami.

W końcu jest! Dla hecy Panna Młoda przymierzyła jedną sukienkę i zachwyciła nas wszystkie. W końcu poczułyśmy, że to naprawdę kobieta wchodząca w małżeństwo, a nie dziewczynka szukająca sukienki na studniówkę. Suknia kosztowała 3600 zł, ale jednak nie znalazła uznania w oczach samej zainteresowanej, bo jednak za droga i za bardzo piła w udach i czuła się bardziej jak gwiazda Oscarowej Gali. Trzeba to uszanować. Szczególnie, że argument, że „taką samą sukienkę miała nasza pani doktór z przychodni” padający z ust Sprzedawczyni nr 1 też nie przekonał. Nawet wizja, że do sukni dorzucana jest podróż poślubna gratis. Cały tydzień!… Tylko że w takich miejscowościach, jak Łeba, Ustroń… No niestety, nie jest to marzenie każdej Panny Młodej.

Chyba każda osoba obecna w salonie zdawała sobie sprawę, że było to bardziej rozeznanie niż realna szansa na zakup sukienki ślubnej. Nam nie pozostało nic innego, jak podziękowanie za poświęcony czas, podanie rąk na do widzenia i przytulenie Panny Młodej już po wyjściu z salonu, dla której to przeżycie było jednak trochę traumatyczne. Po czasie stwierdziła nawet, że jakby była inną osobą, zahukaną i niepewną siebie, to na pewno by jakąś suknię w tym salonie zakupiła i potem przepłakała całe noce z powodu zbyt szybkiej i nieprzemyślanej decyzji. Na szczęście nasza Panna Młoda miała swoją bandę, która wraz z nią walczyła dzielnie o zachowanie swojego zdania.

Uwierzcie mi – naprawdę starałam się napisać tutaj w sposób wyważony relację z wizyty w Salonie nr 1. Ale mimo że minął tydzień, ja wciąż odczuwam wkurwienie. Wkurwienie na to, że Sprzedawczyni nr 1 była głucha na potrzeby Panny Młodej, była wyraźnie gburowata i rozdrażniona naszą wizytą i na chama próbowała wcisnąć swoją wizję i sprzedać jakąkolwiek sukienkę, nie licząc się kompletnie ze zdaniem klientki. Wprawdzie każda z nas do końca zachowywała profesjonalizm, nawet Sprzedawczyni nr 1 walczyła wyraźnie z fochem, ale złe wrażenie, jakie w nas ten salon pozostawił, było na tyle ziarniste, że wykiełkowało po tygodniu do sporego zniesmaczenia.

Dodam, że zarówno Panna Młoda, jak i Mama Panny Młodej, solidnie się przed tym spotkaniem stresowały. Atmosfera w salonie w ogóle nie rozładowywała nerwów, tylko nakierowała emocje w drugą stronę. Każda z nas po tej wizycie była cicha i zmęczona. Nawet mi się jadaczka zamknęła i odczuwałam, że jednak była to mała porażka, mimo że nijak sobie wcześniej wyobrażałam tę wizytę. Po prostu wiedziałam, że na pewno nie powinna ona wyglądać tak, jak wyglądała. Najważniejsze, że mogłam w ten dzień wesprzeć Pannę Młodą, bo w sumie o to tylko w tym dniu chodziło.

Salon Sukien Ślubnych nr 2

Jako drugi był salon wskazany przez Świadkową jako najczęściej polecany przez panie na swoich ślubach. Po wizycie w Salonie Sukien Ślubnych nr 1 pozostawało mieć nadzieję, że będzie tylko lepiej. Pojechałyśmy w składzie już okrojonym, bo bez jednej przedstawicielki naszego stowarzyszenia krytyków, ale każda z nas starała się mieć dobre nastawienie i żartom w samochodzie nie było końca.

Po wejściu do salonu uderzyła przede wszystkim inna atmosfera. Było jasno – promienie słoneczne ochoczo oświetlały całe pomieszczenie, które było dosyć małe. Był również wyznaczony kącik mody męskiej, gdzie panowie mogli zaopatrywać się w garnitury do ślubu. Było lekko chaotycznie i można było mieć wrażenie, że przez to jest to bardziej masówkowy salon mody ślubnej, ale – co się okazało potem – nie można było odmówić mu profesjonalnego podejścia.

Wszędzie wisiały sukienki na wieszakach. Nawet w przymierzalni były szafy z sukienkami, można było swobodnie podejść i przebierać. Mi było głupio tak ładować się z paluchami i wszystko macać, ale Sprzedawczyni nr 2 sama mnie do tego zachęciła i mówiła, że przecież wszystkie chcemy pomóc Pannie Młodej.

W ogóle weszłyśmy tam, jakby podłoga była z lawy. Po wcześniejszych doświadczeniach nie wiedziałyśmy, czego się spodziewać, więc każda z nas wkroczyła do salonu dosyć niepewnie. Na szczęście od razu zostałyśmy poproszone – Pani Młoda miała poprzeglądać sukienki i powiedzieć, czego chce, jaką ma mniej więcej wizję. My zostałyśmy zaproszone do szukania sukienek.

Już pierwsza sukienka okazała się sukcesem. Sprzedawczyni wysłuchała dokładnie, co Panna Młoda ma do powiedzenia, w jakim fasonie i materiałach gustuje. Wprawdzie pierwsza sukienka została wybrana przez Panną Młodą, ale Sprzedawczyni nr 2 szybko zajarzyła i potem już rekomendowała sukienki w podobnej stylistyce.

Sprzedawczyni poza tym była nienachalna ze swoim zdaniem. Po rozsunięciu kotar i okazaniu nam się Panny Młodej spokojnie czekała aż pierwsze zdanie wyjdzie z ust którejś z nas. Potem mówiła swoje – najczęściej się z nami zgadzała, ale widać było, że nie robiła tego, aby nam się przypodobać, tylko rzeczywiście tak myślała, bo czasem nasze opinie sprowadzała trafnie do jednego wniosku.

Druga sukienka okazała się już arcysukcesem. Na nią ogólnie padł nasz wybór i wybór Panny Młodej. Gdy w pierwszej prezentowała się jak po prostu ona, tak w drugiej wyglądała oszałamiająco i od razu wiadome było, że teraz prezentuje nam się Pani Żona, a nie przyjaciółka znana nam od dwunastu lat… Mimo że każda z nas czuła, że to „ta sukienka”, Sprzedawczyni nr 2 bez bulwersu przynosiła dalej sukienki, by Panna Młoda mogła poczuć na sobie każdą z nich. Na stwierdzenie, że ogólnie „sorry, ziomka, że tyle tych sukienek biera”, sama odpowiedziała, że przecież o to chodzi, żeby zobaczyć siebie w różnych kreacjach, bo i drogie to paskudztwo, a i jedyny to taki dzień w życiu kobiety.

Co ważne, od początku każda z nas wiedziała, że będzie szczera w opiniach. Zostałyśmy przez to poproszone, a i też na tyle się znamy, że nie szczędzimy sobie nawet złych słów. Dlatego bez oporu wygłaszałyśmy od razu opinię po rozsunięciu kotar. Wprawdzie nie strzelałyśmy stwierdzeniami w rodzaju: „Wyglądasz grubo”, tylko bardziej stonowanie, ale i dobitnie wygłaszałyśmy swoje uwagi. Szczerość, szczerość jest najważniejsza. Tylko dzięki niej nasza Panna Młoda prezentowała się najlepiej i najpiękniej (nie popłacz się, dziadygo, szczerze piszę) ze wszystkich pań zgromadzonych w tym salonie, a były jeszcze dwie inne przymiarki. Wszystkim nam zależało na znalezieniu sukni idealnej, aby Panna Młoda czuła się w niej dobrze, a i żeby wyglądała zjawiskowo.

Odnośnie do tego, że sukienkę trzeba dopasować do urody i figury chyba nie muszę pisać. W Salonie nr 2 od razu określono typ urody naszej Panny Młodej, zobaczono, w czym ona przyszła, zapytano, w czym gustuje i takie też sukienki zostały jej zaprezentowane. Inna panna młoda obecna tego dnia w salonie miała już pierwszą przymiarkę swojej sukienki i szczerze? Wyglądała źle. Jak Księżniczka Sisi. Rozkloszowana tiulowa spódnica, napchana jakimiś halkami, a do tego gorset wysadzany kryształami bez ramiączek. Ten gorset wyglądał w ogóle jak kula dyskotekowa i mnie oślepiał. Myślałam, że dziewczyna jest po prostu większej budowy, ale potem, jak pokazała się nam już w swoich ciuchach, z zaskoczeniem odnotowałam, że jest ona szczupła. W wybranej sukni ślubnej wyglądała na co najmniej 10 kilo cięższą. Może uparła się sama na taką sukienkę, może nie widziała mankamentów, może to suknia jej marzeń, a może przyjaciółka obecna w tym dniu w salonie razem z nią zapatrzona w ekran telefonu chciała mieć to przedstawienie odhaczone i nie pomogła w podjęciu decyzji swojej pannie młodej? Chuj nołs.

Podkreślić chcę też fachowość salonu. Można było na własnej skórze odczuć, że jest to ich nie pierwsza klientka, ale nie znaczy to, że była traktowana jako „kolejna”. Nasza Panna Młoda wyraźnie wyluzowała i raz po raz pokazywała swoją rozradowaną mordkę. Fachowe porady, słuchanie klientki, odpowiadanie nawet na najbardziej naiwne pytania ze spokojem i ze zrozumieniem – no, szacun na dzielni.

I tutaj dochodzimy już do kwestii wzwodów, ciulów i tycia.

Skąd wzwody?

Udzielił nam się nastrój. Nawet Mama Panny Młodej, którą widziałam dopiero drugi raz w życiu, wyraźnie odmłodniała i podchwyciła nasz humor. Gdy w Salonie nr 1 każda z nas zachowywała się jakby połknęła kij od szczotki, tak w Salonie nr 2 udzielił nam się dość swawolny humor. Nie było wprawdzie rzucanych sutych dowcipów godnych rubasznego wujka z sumiastym wąsem, ale był to bardziej chichot pensjonarek, które pierwszy raz wypowiedziały na głos słowo „penis”.

W gadce o wzwodach przodowałam w sumie ja, ale jest to wyznacznik mojego sposobu bycia. Już od czasów licealnych na imprezach babskich zawsze inicjuję pierwszy toast za wzwody naszych facetów (mam apel: ej, laski, posąg w gaciach waszych facetów jest posągiem stawianym na cześć waszej kobiecości – radujcie się tym!).

Na widok Panny Młodej w sukni numer dwa od razu każda z nas wzięła haust powietrza. Padło stwierdzenie, że jak ją Pan Młody w tej sukni zobaczy, to będzie: „Psst, mała, urwijmy się na pięć minutek”, na co Mama Panny Młodej stwierdziła, że „jakie pięć minut, co najmniej trzydzieści będzie!”.

Potem ja chciałam podtrzymać nasz niewyrafinowany dowcip i już w samochodzie powiedziałam, że „ej, stara, jak cię twój zobaczy, to będzie miał permanentny… wzwód”. I wszystkie w śmiech, a do mnie dotarło, że użyłam dość niecenzuralnego słowa przy starszej kobiecie, Mamie Panny Młodej, widzianej drugi raz w życiu… Zaraz więc dorzuciłam, że „chciałam powiedzieć erekcja, ale chyba to brzydsze słowo”. A one jeszcze większy śmiech, że jednak erekcja jest ładniejsza, ale że wzwód? Tylko ja tak mogłam bezceremonialnie z tym słowem wyskoczyć.

I tak wzwody potem towarzyszyły nam cały wieczór. Nie tylko w ustach (oj, wy zboczuchy), ale też w myślach.

Skąd ciule?

Proste przejęzyczenie. Zamiast mówić ciągle „tiule”, zaczęłyśmy mówić ciule. Ot, żeby podtrzymać naszą śląskość, gdzie to słowo jest dość popularne. Także ten… nasza Panna Młoda ma sukienkę z ciulem.

Skąd tycie?

Wspominałam, że w sukience numer dwa nasza Panna Młoda wyglądała obłędnie? Niestety obłędna była również cena. W Salonie nr 2 obowiązywała promocja na 50% upustu na sukienkę ze stanu magazynowego, jednak ta przymierzana musiałaby być dopasowywana, a z mierzonego rozmiaru 12 jednak ciężko zrobić 6, co sama krawcowa obecna przy przymiarce stwierdziła. Przy zamówieniu sukni od producenta obowiązywała normalna cena, a nasza Panna Młoda, znana z oszczędności, szybko powiedziała, że może nawet do sukni przytyć. Zaraz też dodała: „Pewnie żadna z panien młodych tego do tej pory paniom nie oferowała?”. No, jednak chyba nie. Oszczędność kosztem figury – oto cała nasza Panna Młoda. Chichotałyśmy jak Grażynki z “Chwili dla Ciebie”.

Na szczęście potargowała się trochę, a i wzruszona Mama Panny Młodej zaraz krzyknęła, że dołoży się do sukienki, że ma zaskórniaki schowane i dla takiej sukienki wysupła je, bo jest tego warta. W ostatecznym rozrachunku, podchodząc do tego jak na polonistki przystało, czyli humanistycznie i kulejąco matematycznie, Panna Młoda nie zapłaciła wiele więcej od zakładanego budżetu.

Suknia została zakupiona. Pierwsza przymiarka odbędzie się w lipcu, wtedy to Panna Młoda ma się pojawić już z butami na ślub. Suknię odbiera się na kilka dni przed samym wydarzeniem. Wszystkie poprawki krawieckie i dopasowywanie sukienki pod figurę są już w cenie. Sprzedawczyni nr 2 powiedziała, że nawet zdradzi, jak szybko pozapinać guziczki, których sukienka naszej Panny Młodej liczy dosyć sporo.

Warte podkreślenia jest jedno: suknia w Salonie nr 2 kosztowała właściwie tyle samo, co ta z Salonu nr 1, która też się nam podobała. Czy jednak to w Salonie nr 1 chciałybyśmy zostawić swoje pieniądze? Za żadne skarby!

Wizyta w Salonie nr 2 była taka, jaka powinna być pierwsza wizyta. Ciepło, rodzinnie, ze zrozumieniem, bez grymasów i bez kaprysów. Z pełnym wysłuchaniem, co Panna Młoda i jej jury mają do powiedzenia. Wyszłyśmy stamtąd uradowane i w sumie, jak myślałyśmy, że tam w Salonie nr 1 nam trochę serducho drgnęło, że to ślub i wesele się zbliża, tak teraz odczułyśmy to z pełną mocą. Pojechałyśmy uszczęśliwione na kawę i ciacho, by dalej kontemplować udaną wizytę w Salonie nr 2 i nie szczędzić złych słów na zołzę z Salonu nr 1.

PS Wspominałam, że z wizyty nr 2 mamy mnóstwo zdjęć?

Oczami Świadkowej

Oto, jak sprawę z salonami ślubnymi, kwituje sama Świadkowa:

„Nie wystarczy przypiąć szyldu z napisem „Salon mody ślubnej”, postawić w witrynie kilka manekinów odzianych w pierwsze lepsze firanki, kanapę wewnątrz, przywiesić starą zasłonę w pseudoszatni, żeby móc stawać w szranki z salonami z prawdziwego zdarzenia. Najważniejszy jest klimat i wrodzona fascynacja do bycia konsultantem ślubnym. Frazes. Ale miałyśmy ostatnio okazję przekonać się, jaka przepaść dzieli w różnych miejscach podejście nie tylko do przyszłej Pani Młodej i jej świty, ale klienta w ogóle. Zasada ta wychodzi poza branżę ślubną, a dotyka każdej sfery, gdzie ścieżki sprzedawcy krzyżują się z dróżkami klienta.

Do rzeczy: dwie próby wyboru sukni, dwa miejsca, dwa całkowicie inne światy. W jednym pięć propozycji kreacji dla Pani Młodej to już stanowczo za dużo (zgodnie z kodeksem Sprzedającej nr 1). W drugiej ofiarowano by jeszcze dziesiątki modeli, o ile przyszła Pani Młoda nie padłaby z wycieńczenia.

W pierwszym sztuczny uśmiech przyklejony do twarzy konsultantki i udawana radość na widok osób towarzyszących w liczbie 4. W drugim: „jak dobrze, że jesteście” krzyczące z każdego kąta, wyrazów twarzy, tembrów głosu i… miejsc przygotowanych specjalnie dla publiczności tego pięknego widowiska.

Pierwszy salon bezceremonialnie zawiadamiał: nie dobierzesz takiego koloru, takiego fasonu i takiej długości, jak chcesz. TO MY WIEMY LEPIEJ. W dodatku nie masz biustu, więc czego chcesz, dziewczynko? Drugi salon: „zrobimy wszystko, żebyś była piękna. Daję słowo, że wszystko przygotujemy na tip-top”.

Ech, ciekawe doświadczenie. I warte przeżycia. Polecam każdej Pannie Świadkowej. Ja miałam szczęście przede wszystkim do towarzystwa, które pomogło wybrać doskonałą kreację dla doskonałej Pani Młodej. Zgadnijcie, w którym salonie?”

Rady Panny Młodej

Kilka wskazówek, jak przygotować się do szukania i przymiarki sukni ślubnej, przygotowała sama Panna Młoda. Ona nie miała tyle szczęścia, co wy i sama musiała wszystko sprawdzić na własnej skórze, by teraz swoim doświadczeniem się z wami podzielić.

„Co się stało, to się nie odstanie. Swoje przeżyłam: dwa salony ślubne, trzy przyjaciółki, jedna mama i dwadzieścia sukienek. A we mnie tysiąc emocji, kilka łez i osiem rad, jak nie dać się zwariować, odróżnić dobrego sprzedawcę od naciągacza i zamówić piękną sukienkę na Wielki Dzień.

1. Zaproś tylu bliskich, ilu potrzebujesz

Nie przejmuj się, kiedy już na wstępie powita cię niemiłe: „A Pań aż tyle?”. Każda Panna Młoda ma prawo zabrać ze sobą tyle przyjaciółek, sióstr i matek, ile ma ochotę. Salony są na to przygotowane, mają odpowiednią liczbę kanap i krzeseł. Miejsca wystarczy dla każdego, kogo potrzebujecie, by wybrać suknię swoich marzeń. Sprzedawca nr 2 o tym wie, wita cię miło i z uśmiechem zaprasza twoje towarzyszki przed przymierzalnię. Sprzedawca nr 1 jest zły, bo im więcej osób, tym więcej uwag i mniejsza szansa na sprzedaż swoich sukien. Sprzedawcy nr 1 dziękujemy.

2. Nie przynoś ze sobą listy sukienek, które chcesz przymierzyć

Po co usłyszeć: „Tej nie mamy, tej też nie mamy; tej, tej, tej i tej też nie”? Sprzedawca nr 1 zepsuł mi samopoczucie już na początku i przez resztę wieczoru zastanawiałam się, skąd takie braki, skoro na stronie internetowej salon tytułuje się Przedstawicielem Regionalnym marki XY, ABC oraz ZZ i prezentuje całą ich kolekcję. Dla Sprzedawcy nr 2 nie przygotowałam listy, postawiłam na spontan i wiedzę stylistek, co było strzałem w dziesiątkę.

3. Ułóż w głowie, co lubisz i co planujesz

Przygotuj się na serię pytań, które pomogą namierzyć suknię twoich marzeń. Dobry sprzedawca zapyta nie tylko o datę ślubu i styl sukienki, ale też o planowane kolory, zastawę, materiały, liczbę gości, kwiaty i styl imprezy. Spokojnie, nie chodzi o przedstawienie wszystkiego w detalach. Wystarczy, że zarysujesz, jak widzisz ten dzień, czy chcesz mieć wielu gości na hucznej imprezie do rana, czy garstkę na skromnej kolacji. To pozwoli zaproponować ci odpowiedni materiał i krój, dopasowany nie tylko do twojej figury, ale również do stylu całego dnia.

4. Nie pozwól założyć sobie worka na głowę

Serio, mogą próbować. Sprzedawca nr 1 usprawiedliwiał się koniecznością ochrony sukienki przed makijażem, delikatnością materiałów i całą tą ostrożnością przy „tak wyjątkowej sukni”. Ale przecież nie przymierzam egzemplarza, który będę nosiła w dniu ślubu. To są egzemplarze do przymiarek, w jednym rozmiarze, zakładane na dziesiątki dziewczyn. To normalne, że mogą się zużyć. Poza tym, dobry sprzedawca nie pozwoli ci założyć na głowę worka, kiedy stoisz w samych majtkach, rajtkach i staniku. Albo i bez stanika. Po co tak doświadczać swoje klientki? To są salony ślubne, a nie salony ciężkich przeżyć.

5. Nie daj sobie wmówić, że nie masz biustu

Mam biust. Całkiem niezły, mówiąc szczerze. Co niestety nie powstrzymało Sprzedawcy nr 1 do wygłoszenia na cały salon: „Ale Pani nie ma biustu!” na moją prośbę o możliwość przymierzenia wypatrzonej sukienki. Zgodzę się, nie wszystko, co podoba się nam na manekinie, musi dobrze wyglądać na nas. Są jednak lepsze metody na powiedzenie Pannie Młodej, że jej biust, boczki czy brzuch nie będą dobrze wyglądać w tym kroju. Poza tym Sprzedawca nr 2 pozwoli przymierzyć ci co chcesz, ile chcesz i jak długo chcesz. Bez limitu. W końcu masz przekonać się do wybranego kroju, a jak zrobić to lepiej, niż przez eliminację złych modeli?

6. Nie bój się białego

Wiadomo, wszystkie sukienki są białe. Albo śmietankowe. Albo pośrednie. A jeśli twoim ulubionym kolorem jest czarny, możesz przeżyć duży szok, widząc siebie w jasnościach. Sprzedawca nr 2 wyczuje to w sekundę i zacznie cię urabiać. Jak ciasto. Po godzinie będziesz kochała biel, dzięki czemu poczujesz się ubrana, a nie przebrana.

7. Nie daj się złapać na okazję dnia, promocję wieczoru i urodziny salonu

Kto by przypuszczał, że jestem aż taką szczęściarą, że trafiłam do salonu akurat w dniu największej promocji w roku? Fajnie, ale dlaczego zniżka wygasa za godzinę? Dlaczego mogę dostać voucher na tydzień w Łebie, tylko jeśli zdecyduję teraz, zaraz, natychmiast? Nie dajcie się nabrać. Dobry sprzedawca nie kusi was wycieczką krajoznawczą. Jeśli widzi, że jesteście niezdecydowane, proponuje wam kolejne modele albo rozmawia o waszych wątpliwościach. Darmowy wyjazd nad polskie morze nie spowoduje, że niewygodna sukienka zmieni swój krój, a ciężki materiał stanie się lekki i zwiewny.

8. Na koniec najważniejsze: Nie poddawaj się po pierwszej wizycie

Jeśli złym trafem spotkałaś najpierw Sprzedawcę nr 1, nie pozwól sobie wmówić, że wszyscy są tacy. Bo zmienisz salon i trafisz na Sprzedawcę nr 2, którego polubisz od początku; który cię zrozumie, doradzi i pomoże wybrać najlepszą suknię. Koniec końców, przytulisz go dwa razy ze wzruszenia i zapamiętasz na długo. A o pierwszym zapomnij. Albo napisz posta na prośbę przyjaciółki i śmiej się za każdym razem, kiedy o nim pomyślisz.”